poniedziałek, 16 października 2017

"Dwór skrzydeł i zguby" - Sarah J. Maas - PRZEDPREMIEROWO


„Jest wiele rodzajów siły, nie tylko ta umożliwiająca machanie mieczem i odbieranie życia.”



Feyra powraca do Dworu Wiosny, zdeterminowana by zdobyć informacje o działaniach Tamlina oraz potężnego, złowrogiego króla Hybernii, który grozi, że rozgromi cały Prythian. Jednak by to osiągnąć, musi najpierw rozegrać śmiercionośną, przewrotną grę… Jeden poślizg może zniszczyć nie tylko Feyrę, ale też cały jej świat.

W obliczu wojny, która ogarnia wszystkich, Feyra znów musi decydować, komu może ufać i szukać sojuszników w najmniej oczekiwanych miejscach. Niebawem dwie armie zetrą się w krwawej, nierównej walce o władzę.


„Wtedy zrozumiałam, że biel była barwą śmierci, żalu.”Brakiem koloru. Życia.”

Sarah J. Maas – to jedno z gorętszych nazwisk literatury fantasy w ostatnim czasie. Na jej książki fani czkają z wytęsknieniem i strachem zarazem. Co stanie się z ich ulubionymi bohaterami? Jakie autorka rozda karty? Tutaj trudno cokolwiek przewidzieć. Właśnie dlatego jest to takie ekscytujące. Choć osobiście wolę serię Szklany Tron, na przygody Rhysa i spółki czekam z niemal takim samym wytęsknieniem. Mimo że autorka zapowiedziała, iż jest to ostatnia część z Feyrą i jej towarzyszem w rolach głównych, i że jeszcze powróci do magicznej krainy Prythianu, jednak postaci te będą drugoplanowe, mój „wewnętrzny głos” wręcz krzyczy (i błaga jednocześnie), że to tylko ściema. Jak zwykle zresztą, po przeczytaniu książki Maas mam kaca książkowego i czuję się bardzo niedopieszczona… Tyle niewyjaśnionych wątków, tyle nierozwiązanych tajemnic… Na jak tak można?! Nie, ja zdecydowanie nie zgadzam się na taki koniec. 

„Życie i śmierć… tak blisko siebie, szepczące do naszych uszu.”


Kolejny tom i ja jak zwykle zresztą nie wiem od czego zacząć… Znów miotam się jak szatan… To może najpierw opowiem Wam o moich ogólnych odczuciach. Sarah J. Maas kolejny raz zostawiła mnie z całą gamą emocji (tak, to już standard) od tych pozytywnych i „wzniosłych”, po smutek, pogardę, złość, a nawet niezłe wkurzenie (tutaj powinno być użyte zdecydowanie inne słowo na „W”, ale ze względu na „poprawność polityczną” powstrzymam się od używania niecenzuralnych słów). Z czym związane – cóż z różnymi rzeczami. Czasem było na ogół sytuacji, czasem na bezmyślne zachowanie bohaterów, a innym razem na głupie niedomówienia powodujące niepotrzebne zgrzyty. Ktoś by powiedział – „samo życie” i cóż, miałby rację. 


„(…) to, co jest naszą największą słabością, może czasem okazać się naszą największą siłą.”


Muszę przyznać, że jestem naprawdę wdzięczna autorce, że bardziej skupiła się na postaci Azriela. Bardzo lubię cichego szpieg Rhysa i dzięki temu, że zdecydowanie częściej pojawiał się w książce mogliśmy lepiej poznać jego charakter. Nieustępliwość, zadziorność i brutalność tak bardzo kontrastujące z dobrocią i wrażliwością. Jego komentarze, choć z reguły krótkie i treściwe są niesamowicie dosadne i trafne. Chociaż z reguły wolę wariatów typu Kasjana, to jednak Pieśniarz cieni ma w sobie coś tak magnetycznego, tak hipnotyzującego, że nie sposób mu się oprzeć (przynajmniej ja nie potrafię). 


„Wojna pozostanie we mnie o wiele dłużej, niż fizycznie trwała, jak niewidzialna blizna, która może z czasem zblednie, ale nigdy całkowicie nie zniknie.”


Skoro padło już imię książęcego generała, to jego też oczywiści uwielbiam (jakżeby inaczej). Słowne potyczki Kasjana z Nestą to już klasyka. Tych dwoje nawet umarłego przyprawiłoby o niemały ból głowy. Pewnie się zdziwicie (Ci którzy znają spoiler z angielskiego wydania na stronie 666), ale to właśnie na scenie z Kasjanem pochlipiwałam jak małe dziecko. Rhys zdecydowanie ma konkurencję, jeśli chodzi o tych dwóch wymienionych panów. 


„Mądry lis stawia czoła skrzydlatej śmierci.”


Lubicie naszego liska z powieści? Ja bardzo. Brakowało mi scen z nim w Dworze mgieł i furii [recenzja], ale i to wynagrodziła mi tym razem autorka (chociaż w środkowej części było go zdecydowanie za mało!). Wydaje się, że Lucien zrozumiał swoje błędy (przez co lubię go jeszcze bardziej) i włączył się do walki. Jestem bardzo ciekawa, jak potoczą się jego losy w kolejnych częściach. Mam ogromną nadzieję, że będzie nam dane to zobaczyć/przeczytać. Zważywszy na to, czego dowiadujemy się o przeszłości Luciena…


„Tylko ty możesz zdecydować, co cię złamie, Wyzwolicielko. Tylko ty.”


Feyra tym razem zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. W szczególności w pierwszej części byłam pod wrażeniem jej postępowania i knowań (kiwam z uznaniem głową). Była zdecydowanie mniej irytująca niż w poprzednich częściach – tak właściwie, to wkurzyła mnie chyba tylko raz, a to jestem skłonna jej wybaczyć. Muszę przyznać, że jeszcze bardziej polubiłam jej postać. Zdecydowanie rozkwitła przy Rhysie. Stała się zdecydowaną, pewną siebie, silną kobietą. Niejednokrotnie imponowała mi jej postawa.

„Tęskniłem do ciebie. W każdej sekundzie, z każdym oddechem. (…) Brakowało mi ciebie w moim łóżku, ale jeszcze bardziej brakowało mi ciebie jako mojej przyjaciółki.”

Ach ten Rhys… Chociaż nie pałałam do niego miłością w Dworze cierni i róż [recenzja] (tak w kwestii dopowiedzenia, to wieszałam na nim psy i koty), muszę przyznać, że stał się moją ulubioną postacią. Ma w sobie coś jednocześnie ze złego chłopca i skrzywdzonego kociaka. Ten, jakby nie patrzeć, słodki erotoman ma w sobie tyle seksapilu i tak świetny charakter, że jest to mieszanka wybuchowa. Lojalny, stawiający dobro innych ponad swoje, opiekuńczy, oddany i kochany. Nie wiem czy znajdzie się choćby jedna osoba, która nie ulegnie jego urokowi (panowie się tutaj nie liczą). Trochę wkurzające jest to, że zawsze chce się poświęcać, no ale co zrobić… Jakieś wady (?!) mieć musi ;p I jak będąc książkowym molem i czytając książki, w których pojawiają się tacy bohaterowie my, kobiety, mamy nie mieć wygórowanych wymagań względem mężczyzn… 


„Jeśli mam oddać życie za tych, którzy potrzebują tego najbardziej, nie będę uważał go za zmarnowane.”


Nie mogę również zapomnieć o postaciach drugoplanowych. Helion to kolejna świetna postać, która wzbogaciła książkę. To kolejny trochę arogancki i sarkastyczny fae, który zdobył moją sympatię. Nie jedyny zresztą. Jeśli zaś chodzi o siostry Feyry, to Nesta momentami bywała wkurzająca przez swój ośli upór. Zaskoczyła mnie jednak i muszę przyznać, że podobał mi się taki zwrot akcji. Elaina zaś dalej pozostała delikatną kobietą, którą mężczyźni chcą się opiekować, chociaż w końcówce pokazała pazurki. Skoro jesteśmy przy bohaterach drugoplanowych, to zdradzę Wam, że jedna z moich ulubionych postaci niestety nie skończy zbyt dobrze, co również przyprawiło mnie o łzy. Zdecydowanie Sarah J. Maas lubi się nad nami znęcać… Autorka ciekawie poprowadziła również wątek Amreny. Interesujące i zarazem zaskakujące rozwiązanie. Co do Mor, to w tej części dość mnie irytowała. Miałam wrażenie, że taki trochę z niej francuski piesek. 


„Nasze dusze splotły się ze sobą i tuliły mocno.”


Muszę przyznać, że po zakończeniu poprzedniej części, zastanawiałam się jak autorka rozwiąże kwestię życia na Dworze Wiosny naszej głównej bohaterki. Główne pytanie, które wbiło się w moją głowę było takie: czy Feyra prześpi się z Tamlinem? Oczywiście nie zdradzę Wam czy tak się stało, jednak muszę przyznać, że autorka bardzo ciekawie poprowadziła ten wątek. Obawiałam się, że rozdziały bez Rhysa i spółki będą się wlekły w nieskończoność, ale wcale tak nie było. Szczerze przyznam, że były to nawet jedne z najciekawszych rozdziałów w całej książce. Knowania, intrygi – jestem zdecydowanie na tak! Poza tym nieobecność Księcia Dworu Nocy wynagrodził mi nie kto inny jak Lucien. 


„Wierzę, że wszystko ma swoją przyczynę.”


W tej książce jest dosłownie wszystko. Napalona kapłanka, wszystkowiedzący plotkarz, który powie ci nawet rzeczy, o których wolałbyś nie wiedzieć, zdradzony kochanek, pałający rządzą władzy król, prastare krwiożercze istoty, wojna i miłość, a także dużo, dużo więcej ciekawych wątków. Każdy powinien więc znaleźć coś dla siebie. 


„Zobaczyłam oczami duszy obraz: czarująca łania, otoczona bujną wiosną. Stojąca przed Aniołem Śmierci, wokół którego wiły się cienie i koszmary. Światło i ciemność, a miejsce pomiędzy ich ciałami mieszanką obu. Jedynym pomostem między nimi… ten nóż.”


Szczególnie zadowoleni powinni być właśnie miłośnicy walk i bitew (ja do nich należę, więc z zadowoleniem zacierałam łapki). Sarah J. Maas poświęciła sporo uwagi przygotowaniom do wojny, szpiegowaniu oraz samym potyczkom. Przyznam szczerzę, że byłam zachwycona tym, jak je przedstawiła. Zrobiła to z wielkim rozmachem i dbałością o szczegóły. Naprawdę chciałabym zobaczyć te sceny przeniesione na duży ekran. Ba, nie tylko te, ale moja wyobraźnia szaleje na myśl o potyczce latających Ilyrów i nieśmiertelnych fae. To by było dopiero coś! 


„Czekałbym kolejne pięćset, tysiąc lat na ciebie. A jeśli to koniec czasu, jaki dany jest nam razem… warto było.”


Wątek romantyczny – wiadomo, że jest. Tym razem jednak uczucie między Feyrą a Rhysem jest jakby głębsze niż w poprzedniej części. Myślę, że dobrym stwierdzeniem jest to, że ewoluowało, stało się dojrzalsze. Chociaż nie przepadam za opisami seksu u Maas, tutaj nawet było ok. Poza tym narodziły się trzy nowe związki, które przyciągają uwagę (choć jeden pojawia się dopiero przy końcu, ja jestem jego wielką entuzjastką).Zdecydowanie chcę więcej… Dodatkowym smaczkiem jest również wątek zdradzonego kochanka.

„Triumfalna noc… i wieczne gwiazdy. Jeśli on był słodką przerażającą ciemnością, ja byłam migoczącymi gwiazdami, które dobrze widać tylko w jego ciemnościach.”


Wrócę jeszcze na chwilę do postaci. Teraz pewnie mnie znienawidzicie, albo stwierdzicie, że mam nie równo pod sufitem, ale cholera polubiłam Juriana. Chociaż muszę przyznać, że autorka według mnie zepsuła jego postać i tak pozostawił sobie po sobie hmmm… ciepłe wspomnienia. Nie musicie się jednak jakoś bardzo martwić moim zdrowiem psychicznym, gdyż król Hybernii zdecydowanie nie jest w moim guście, choć oczywiście doceniam go jako czarny charakter. Nie jest to może Amarantha, no ale narzekać za bardzo nie będę.


„Ciemność wyparła z jego oczy gwiazdy. Ciemność zabójców i złodziei, ciemność nieuchronnej śmierci.”




Ale, ale przecież mnie znacie i wiecie, że praktycznie zawsze znajdę coś, żeby się przyczepić. I tym razem nie mogło być inaczej. Jak na mój gust Sarah J. Maas przekombinowała z dwoma wątkami. Po pierwsze, mi osobiście nie podpasowało „nawrócenie” (nie wiem czy to jest dobre słowo, na to, co się wydarzyło) niektórych postaci. Wydaje mi się, że na siłę chciała wcisnąć nawiązanie do pewnej historii opowiedzianej przez Azriela. Czułam w kościach, że to zrobi, jednak miałam nadzieję, że wyjdzie jej to jakoś sprawniej. Trochę przekombinowała. Po drugie, mam zastrzeżenia do zakończenia. Tak właściwie nie do samego zakończenia, ale do końcowego etapu przebiegu bitwy. Zirytował mnie schemat, który autorka wykorzystała, bo było to niestety przewidywalne. Miałam mieszane uczucia również co do jeszcze jednego wątku, bo choć rozumiem postępowanie autorki, to zawiódł mnie brak lepszego pomysłu. 


„Zawsze sądziłem, że śmierć polega na jakimś spokojnym powrocie na łono przodków – jest słodką, choć smutną kołysanką, która poniesie mnie do tego, co nas czeka potem.”


Szata graficzna? Fajna! Uwielbiam rysunki Charlie Bowater, także niezmiernie ucieszył mnie fakt, że to jej „sukienka” trafiła na okładkę Dworu skrzydeł i zguby. Ja z pewnością nie pogardziłabym taką kiecką! Pewnie wiecie, że wolę amerykańskie okładki, no ale… co zrobisz jak nic nie zrobisz… Nieszczególnie podoba mi się kolor okładki. Ni to turkus, ni to zieleń, taki malachit… Według mnie niezbyt dobrze komponuje się z resztą serii. 

Każdy nowy rozdział, tak jak to było w przypadku poprzednich części, jest ozdobiony cierniowymi pnączami róż, co bardzo mi się podoba. Książka została podzielona na trzy części. Rozmiar czcionki jest idealny – przynajmniej dla mnie.

„Pamiętaj, że jesteś wilkiem. Nikt nie może cię wsadzić do klatki.”

Myślę, że osoby, które czytają tę recenzję, doskonale znają styl Maas, ale dla pewności jednak o nim napomknę. Ja tę kobietę uwielbiam. Pisze z sensem, nie rozwleka niepotrzebnie wątków, nie maltretuje czytelnika niepotrzebnymi długimi opisami czy to przyrody czy czegokolwiek innego (tak, piję tutaj do Nad Niemnem). Potrafi wciągnąć w wykreowany przez siebie świat od pierwszych stron powieści i już nie pozwolić mu odejść. Nieprzespane noce to już tradycja. Jej wielkim atutem jest tworzenie wielowymiarowych postaci, które niezwykle zapadają w pamięć. Poza tym Maas ma wielką lekkość pisania i to naprawdę da się wyczuć. Niebagatelną rolę odgrywa chyba nieograniczona wyobraźnia. 


„Odnajdę cię znowu w następnym świecie… w następnym życiu. I wtedy będziemy mieli ten czas. Obiecuję.”


Teraz czas na podsumowanie. Boli mnie serduszko, na samą myśl o tym, że jest to niby ostatnia część z Rhysem i Feyrą w rolach głównych. (Tutaj mój mózg wypiera jakąkolwiek inną możliwość, więc nawet do śmierci będę się łudzić, że „coś” jeszcze z nimi powstanie.) Autorka pozostawiła wiele otwartych wątków. Podobało mi się poniekąd takie zakończenie serii. Jak zwykle się nie zawiodłam. Świetne, wielowymiarowe postaci, kolejne niesamowite intrygi, nawarstwiające się trudności i problemy. Niesamowicie dopracowany, doszlifowany niczym diament świat i historia, która potrafi bawić jak i wzruszać, której potencjał jest wykorzystany w każdym calu, która na długo po przeczytaniu książki, pozostaje z czytelnikiem. Książkę czyta się bardzo szybko. (Mnie to zajęło dwa dni.) Nic dziwnego, bo jest to świetna historia od pierwszych, do ostatnich stron powieści. Ach… ja chcę więcej!

Zarówno Wam jak i sobie, chciałabym życzyć więcej takich opowieści. Cóż, na razie nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na kolejny tom przygód z serii Szklany Tron oraz na całkiem nową powieść, która wyjdzie spod pióra Maas, opowiadającą o Kobiecie Kocie

Uroborosie – mam nadzieję, że nie każecie nam długo czekać na kolorowankę serii Dwór cierni i róż. W końcu muszę jakoś przetrwać kaca książkowego i uspokoić moje skołatane po tej lekturze nerwy. 


„Ale więź, ten most między nami… był wyjącą pustką. Szalejącym mrocznym sztormem.”



PS widzieliście to info?? Moje serce fika koziołki i skacze do gwiazd z radości!



PS2 swoją drogą w książce występuje bardzo fajne „nawiązanie” do naszego kochanego wydawnictwa <3

Za obrazki możecie podziękować Olci, którą mianuję moim Poszukiwaczem <3

Za książkę dziękuję wydawnictwu Uroboros i Grupie Wydawniczej Foksal <3


5 komentarzy :

  1. Jak zwykle niezawodnie. Dobrze ujęte, nic nie zdradza, a jak znasz fabułę to wiesz o czym napiaane. Czyta się łatwo szybko i przyjemnie i zachęca do książki. Nie zgodzę się z kilkoma faktami, a co do innych uważam, że potraktowałaś je bardzo poblażliwie. Jednak rozumiem. Przepraszam za zepsutą reakcję ze strony 666 ;* kocham i czekam na moją własną, żeby ci nazekac, znowu xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze, że recenzje tylko przeleciałam wzrokiem, bo chciałabym sama odkryć piękno tej książki :D Ale niestety mój egzemplarz chyba idzie okrężną drogą, bo jeszcze nie dotarł :(
    Piękne te zdjęcia <3

    Zabookowany świat Pauli

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju, jak szybko pojawiła się recenzja. Ja się nie wypowiadam, bo pierwszy tom na mnieczeka. Niedługo się zabieram.

    OdpowiedzUsuń
  4. muszę przyznać, że przeczytałam tę recenzję bardzo pobieżnie, bo za bardzo obawiałam się, że zdradzą sobie za dużo, a zwykle jak coś bardzo chce przeczytać nie patrzę nawet na opisy z tyłu książki.
    myślę, że tu wrócę, kiedy sama książkę przeczytam i niesamowicie Ci zazdroszczę, że miałaś sposobność zrobić to przedpremierowo!

    Pozdrawiam serdecznie, cass z cozy universe

    OdpowiedzUsuń
  5. To się rozpisałaś...opis świetny, wyczerpujący. Jeszcze kilka dni i podzielę się z Tobą moimi spostrzeżeniami.

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.