niedziela, 23 września 2018

„Wieża koronna” – Michael J. Sullivan – recenzja książki

Riyria powraca! 
  

Dwóch mężczyzn, którzy się nienawidzą. Jedna niewykonalna misja. Narodziny legendy. Hadrian Blackwater, wojownik, który nie ma o co walczyć, zostaje zmuszony do współpracy z Royce’em Melbornem, złodziejem i zabójcą, który nie ma nic do stracenia. Wynajęci przez starego czarodzieja wspólnie muszą ukraść skarb, którego nikt inny nie zdoła dosięgnąć. Wieża Koronna to niezdobyta budowla, pozostałość z największej fortecy, jaką kiedykolwiek wzniesiono i skarbiec najcenniejszych przedmiotów w królestwie. Jednak nie o złoto czy klejnoty chodzi czarodziejowi i jeśli tylko sprawi, że dwaj bohaterowie nie pozabijają się, to być może zdołają zdobyć dla niego upragniony skarb. 


Royce i Hadrian powracają! Tak właściwie dopiero teraz możemy poznać ich na nowo i przyjrzeć się ich trudnej przeszłości. Niektórzy z was (w tym także ja) sławną dwójkę poznali w cyklu „Odkrycia Riyrii” (zawsze mam problem z napisaniem tej nazwy…). Nie wiem, czy polubiliście okrytych złą sławą „partnerów” w interesach, jednak dla mnie ponowne ich spotkanie było prawdziwą frajdą, tym bardziej, że teraz nie są najlepszymi przyjaciółmi tylko wrogami na wojennej ścieżce, którzy zostają zmuszeni do współpracy. 

Hadrian Blackwater i Royce Melborn to dwie zupełnie inne osobowości, także spodziewałam się, że ich spotkanie będzie wielkim wow i przysłowiowo wbije mnie w fotel, ale niestety, bardzo się zawiodłam. Po pierwsze musiałam na nie bardzo długo czekać, a „iskrzenie”, które występuje pomiędzy bohaterami wcale nie jest jakieś super i trochę zawodzi (przynajmniej czytelnika, który już ich zna). Było zabawnie, ale nie aż tak, jak się tego spodziewałam. 
Ponownie zachwycałam się kreacją dwójki głównych bohaterów. Honorowy Hadrian i złodziej Royce to zdecydowanie jeden z moich ulubionych duetów w fantastyce. Sullivan przedstawił ich troszkę wykorzystując metodę kontrastów. Optymista kontra cynik, oj dzieje się! Jednak „Wieża koronna” to nie tylko dobre postaci męskie, ale także kobieca. Gwen DeLancy jest dziewczyną, którą łatwo polubić. Nie miała łatwego życia, ale stara się sobie poradzić najlepiej jak potrafi. Momentami to właśnie jej wątek był o wiele bardziej interesujący od tego głównego. 

Styl pisania autora wciąż pozostaje dobry. Mnie osobiście bardzo się on podoba. Jest lekki, niemęczący. Nie rozdrabnia się na przydługie opisy przyrody, tylko skupia się na sednie. 

W książce praktycznie cały czas coś się dzieje i nie sposób się nudzić. Powrót do dwójki bohaterów, był naprawdę udany. Bardzo miło spędziłam czas czytając kolejne przygody Royce’a i Hedriana. Brakowało mi trochę ciekawych zwrotów akcji, ale to przecież dopiero początek. 

Wydawnictwo jak zwykle nie zawiodło. Gruba okładka i świetna grafika. Zdecydowanie jestem na tak! 

Jestem wdzięczna żonie autora, że namówiła go do napisania „Kronik Riyrii”. Sympatycy serii odnajdą w tym cyklu wiele nawiązań do późniejszego cyklu „Odkrycia Riyrii: postaci, miejsca, które teraz nie mają większego znaczenia, ale odgrywają kluczową rolę w przyszłości. „Wieża koronna” to przyjemna lektura. Czas przy książce mija bardzo szybko, gdyż przygoda, może niezbyt zaskakująca, jest interesująca, a lekki styl pisania sprawia, że z przyjemnością przewraca się kolejne strony. Spora dawka humoru, sarkazmu i przygód. Z pewnością sięgnę po kolejne tomy. 

1 komentarz :

  1. Książka znalazła się w boxie od Sowiej Poczty i prawdę mówiąc lekko się obawiałam, że branie książki w ciemno może być porażką. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym autorem, więc na spotkanie bohaterów nie będzie mi rzutować znajomość wcześniejszej serii :D.

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.