niedziela, 4 marca 2018

„Kroniki Ocalałych” – „Fałszywy pocałunek” – Mary E. Pearson


„(…) przy opisywaniu broni, zwycięstw i części ciała zawsze należy trochę przesadzić.”
Księżniczka Lia jest pierwszą córką domu Morrighan, królestwa przesiąkniętego tradycją, poczuciem obowiązku i opowieściami o minionym świecie. W dniu swojego ślubu ucieka, uchylając się od obowiązków - pragnie wyjść za mąż z miłości, a nie w celu zapewnienia sojuszu politycznego. Ścigana przez licznych łowców, znajduje schronienie w odległej wsi, gdzie rozpoczyna nowe życie. Gdy do wioski przybywa dwóch przystojnych nieznajomych, w Lii rozbudza się nadzieja. Nie wie, że jeden z nich jest odtrąconym księciem, a drugi to zabójca, który ma za zadanie ją zamordować. Wszędzie czai się podstęp. Lia jest bliska odkrycia niebezpiecznych tajemnic - i jednocześnie odkrywa, że się zakochuje.


„Nie zawsze można czekać na odpowiednią chwilę.”

Przez długi czas zastanawiałam się czy chcę przeczytać tę książkę Często pojawiała się na Instagramie, bloggerze, zawładnęła sercami wielu czytelników. Szczerze przyznam, że opis średnio przypadł mi do gustu. Stwierdziłam, że temat książki jest dość oklepany. Zbliżały się jednak święta, więc stwierdziłam, że czemu nie. W końcu tak dobrze o niej pisano. Dostałam ja w prezencie i tak sobie zaczęłam czytać, czytać i wciągnęłam się.

Co się stało z moimi wcześniejszymi przypuszczeniami? 

Zasadniczo nadal twierdzę, że Mary E. Pearson nie napisała niczego odkrywczego. Pomysł na książkę nie jest wyszukany czy odkrywczy. Muszę jednak przyznać, że autorka stworzyła bardzo spójną i niejednokrotnie zaskakującą historię, która i mnie się spodobała.


„Istnieje jedna prawdziwa historiaI jedna prawdziwa przyszłość.Słuchajcie uważnie,Albowiem dziecko, które wyrosło z cierpienia,Będzie tym, które przyniesie nadzieję. Od najsłabszych przybędzie siła.Od prześladowanych przybędzie wolność.”
Zacznę może od bohaterów. Od samego początku polubiłam Lie. Pewnie podyktowane było to tym, że będąc na jej miejscu postąpiłabym tak samo. Podobała mi się jej determinacja i siła. Jeśli chodzi o męskich bohaterów to są to wisienki na torcie. Ach... <3
Kłamstwem byłoby, gdybym powiedziała, że postaci stworzone przez Mary E. Pearson nie przypadły mi do gustu. Właściwie, każdy zapadł mi w pamięci. Zarówno bohaterowie pierwszo jak i drugoplanowi mieli w sobie to „coś”, co sprawiało, że zwracali uwagę czytelnika. Autorka potrafiła w taki sposób wykreować swoich bohaterów, że potrafili rozbawić, ale również rozwścieczyć swoim zachowaniem. To było takie… prawdziwe.

Mary E. Pearson przez większą część książki wodzi czytelnika za nos. Jeśli człowiek dobrze nie skupi się na opowiadanej historii, nie wyłapie pewnych istotnych niuansów. Cały czas zastanawiałam się czy właściwie obstawiłam postaci. W mojej głowie kłębiły się rozterki typu: „nie, przecież to nie może być tak oczywiste”/ „czy to może być aż tak łatwe”/ „kurde, to jednak jest sprytne”...


„(…) każdy ma własną historię i przeznaczeniem a czasem to, co zdaje się pechem, jest częścią czegoś o wiele wspanialszego. Historii, która przerasta glebę, wiatr, czas… a nawet nasze łzy.”

Co do samej historii – akcja nie jest jakoś szczególnie wartka. Nie sprawia to jednak, że książka jest nudna. Co by nie powiedzieć, znaczna część opowieści dzieje się w gospodzie w niewielkim mieście, w którym nie ma jakichś dużych atrakcji. Nie mogę jednak powiedzieć, że mało się dzieje, co to to nie. W szczególności końcówka jest interesująca i zapowiada bardzo ciekawą kontynuację. 

Muszę przyznać, że Mary E. Pearson wykreowała ciekawy świat, w którym kraje stoją na granicy wojny. W to wszystko wpisane są przepowiednie „chorej psychicznie” kobiety. Może nie ma tu zbyt wielu wątków fantasy, a tak po prawdzie jest ich jak na lekarstwo, mogę sobie dać jednak palec uciąć, (chciałam napisać rękę, ale to byłoby jednak zbyt duże ryzyko) że w kolejnej części pojawi się ich znacznie więcej. Wracając jednak do myśli przewodniej tego akapitu – historia. Autorka zręcznie kierowała opowieścią karmiąc czytelnika niedomówieniami, kolejnymi tajemnicami i intrygami. Przede wszystkim podobały mi się zawiłości polityczne. Niezmiernie ciekawi mnie jak rozwinie się dalej ten wątek! 


„Spełnienie jednego marzenia może zająć całe lata. Ale wystarczy ułamek sekundy, by wszystkie legły w gruzach.”

Mamy tutaj typowy trójkąt miłosny. Ok, nie w dosłownym, fizycznym, znaczenia tego zwrotu, tylko w kontekście romantycznym. Kaden – Lia – Rafe – oto sławetna trójka. Zdecydowanie nie przepadam za takimi wątkami. Zdecydowanie o wiele bardziej lubię przygody, niebezpieczeństwo i wieeeele akcji. O dziwo jednak mi się podobało. Autorka potrafiła tak pokierować historią, że wszystko miało ręce i nogi. Fajne było to, że zakochanie nie wzięło się ot tak, tylko systematycznie rodziło się w bohaterach. 

Do gustu przypadł mi również styl Pearson. Dzięki temu, że autorka przekazała swoją historię za pomocą pierwszoosobowej narracji mogliśmy lepiej wczuć się w uczucia bohaterów. Właśnie, nie powiedziałam wam, że autorka przedstawiła opowieść nie tylko z perspektywy Lii, ale również Zabójcy i Księcia. Udany zabieg! Poza tym widać u Pearson lekkość w pisaniu. Czas przy książce mija bardzo szybko. Człowiek się nie obejrzy, a już jest na ostatnich stronach i pochlipuje cichutko. 

Jeszcze kilka słów o okładce. Przyznam szczerze, że niezbyt mi się podoba. Przejaskrawiona grafika
komputerowa to zdecydowanie nie jest coś, w czym gustuję. O ile jeszcze jakoś zniosłabym gigantyczny księżyc i wielgaśne w stosunku do drzew ptaki, to suknia głównej bohaterki i ten róż w dole przeważyły szalę ;( Tylko czcionka i ramka na plus. Zdecydowanie bardziej podoba mi się oryginalna okładka. Muszę jednak pochwalić wydawnictwo za ładne ozdobniki przy rozdziałach oraz przepowiedniach. Uwielbiam takie urozmaicenia w książkach. Sprawiają, że są przez nie wyjątkowe. 

„(…) nic nie trwa wiecznie, nawet wspaniałość.”

Jasne, w Fałszywym pocałunku znajdziemy kilka niedoróbek i zbyt utartych schematów. Książka ma jednak w sobie potencjał. Głównym atutem są z całą pewnością przemyślani i dopracowani bohaterowie. Opowieść, choć pomysłem nie wyróżnia się zbytnio z całej rzeszy innych, koniec końców okazuje się wyjątkowa. Autorka z utartego schematu potrafiła stworzyć coś ciekawego i intrygującego. Historię, od której naprawdę trudno się oderwać. Jest to również niewątpliwie zasługa klimatu, jaki udało się stworzyć Pearson. Trochę mroczny, przepełniony dozą niepewności i lęku. Kolejny raz muszę podkreślić świetnie wykreowany wątek polityczny! Intrygi, walka o władzę, tajemnice i świetne przedstawienie emocji bohaterów sprawiają, że historia staje się w pewien sposób niepowtarzalna. Z wielką niecierpliwością czekam na kolejne tomy Kronik Ocalałych. Mam wielką nadzieję, że autorkę nie dopadnie klątwa drugiego tomu.

2 komentarze :

  1. czytałam, jestem zadowolona z tej książki, chociaż myślałam na początku, że przez nią nie przebrnę. ten początek był tak powolny.... na szczęście od 350 strony akcja nabrała tempa, zrobiło się ciekawie i mam nadzieję, że drugi tom będzie utrzymany właśnie w tym stylu jak końcówka. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Okładki rzeczywiście lepsze są oryginalne, ale co zrobić? Pewnie były za drogie albo coś i dupa.
    Uwielbiam te książkę i uważam, że powiedzenie w recenzji o zastanawianiu się nad tożsamością bohaterów, to ogromny spoiler. Ula z doinnego.blogspot.com potwierdzi, bo sama spotkała się z taką opinią i była zwyczajnie wkurzona, bo spieprzyło jej to przyjemność z czytania.
    Czekam na kolejny tom <3
    Pozdrawiam ciepło :)
    Kasia z niekulturalnie.pl

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.