„Strach zabije cię równie łatwo jak broń napastnika.”
Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do starego i pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme przywróci mu władzę w nogach. Uleczenie to jednak tylko część planu. Oto na tronie zasiada wszechpotężny kagan, którego Chaol ma za zadanie nakłonić do wzięcia udziału w wojnie.
Jednak to, co czeka Chaola i obecną kapitan Gwardii Królewskiej Nesryn, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania. Kluczem do powodzenia misji może okazać się niepozorna uzdrowicielka Yrene i informacje, które bohaterowie zdobędą podczas pobytu w pałacu.
Wieża świtu to kolejna powieść, która zasiliła cykl Szklany tron. Historia rozgrywa się równolegle do wydarzeń z Imperium burz dlatego właśnie uzyskała numerację 5.5. Pierwotnie historia Chaola miała być nowelką, jednakże rozrosła się wręcz to niebotycznych rozmiarów niemalże 850 stron…
„(…) lojalność jest wynagradzana. Opór i bunt zaś pociągają za sobą tylko śmierć.”
Jeśli czytaliście moje wcześniejsze recenzje dotyczące przygód Aelin i jej świty, wiecie już, że nie bardzo lubię Chaola. Dlatego właśnie z dystansem podeszłam do tej propozycji. Chociaż uwielbiam twórczość Maas, nie będę ukrywać, że gdyby nie to, iż obawiałam się tego, że nie poznam kluczowych informacji, które mogłyby odegrać kluczową rolę w ostatniej części serii, nie wiem, czy zdecydowałabym się na przeczytanie Wieży świtu.
O dziwo jednak, byłam mile zaskoczona tym, co tym razem naskrobała Sarah J. Maas. Książkę z całą pewnością ratowały nowe postaci, które autorka wprowadziła do powieści, a które z całą pewnością podbiją serce niejednego czytelnika.
„Był Lordem Niczego. Władcą Krzywoprzysięzców. Panem Kłamców.”
Jeśli mieliście wcześniej do czynienia z twórczością Maas, to pewnie wiecie, jak dużą wagę przykłada właśnie do tworzenia postaci. Tak było i tym razem. Yrene Towers (bohaterka, którą poznaliśmy już w Zabójczyni i Uzdrowicielce) zasiliła grono silnych babek stworzonych przez autorkę. Poza Yrene uwagę zwracają również dzieci kagana – władcy Antici oraz Borte. Każda z tych postaci jest wyjątkowa na swój sposób, dlatego myślę, że czytelnik odnajdzie protagonistę (bądź też kilku), z którymi będzie mógł się utożsamiać czy ich polubić. Jeśli zaś chodzi o głównego bohatera powieści – nadal działa mi na nerwy. Jego samoumartwianie się i obwinianie za wszystko jest najzwyczajniej w świecie irytujące. Może nie jest aż tak nijaki jak w poprzednich częściach, jednak dla mnie chyba już zawsze pozostanie ciągnącym się za Dorianem słodkim labradorem, którego widzę jak o nim myślę
Przede wszystkim jednak w Wieży świtu zachwyciła mnie kreacja świata. Sarah J. Maas jest bardzo plastyczna i dokładnie opisuje miejsca, w które nas przenosi. Zważywszy na to, że lubię poznawać nowe krainy, zetknięcie z Anticą i jej kultura było dla mnie najciekawszym doświadczeniem. Dzięki dokładnym opisom, które nie nudzą, a wprowadzają odpowiedni klimat, miałam wrażenie, że wraz z bohaterami zwiedzam bibliotekę, chodzę ulicami miasta, czy korytarzami pałacu odkrywając skrywane przez wieki tajemnice.
„Ziemie mego ojca urzekają swym pięknem (…) Ale wystarczy wytężyć wzrok, by ujrzeć potwory.”
Kolejnym plusem historii jest według mnie pozbycie się wielostronicowych opisów seksu. Lubię bardziej subtelne opisy od tych, do których przyzwyczaiła nas Maas, dlatego podobało mi się poprowadzenie wątków romantycznych w tej części. O wiele bardziej skupiamy się tutaj na emocjach bohaterów niż na czysto fizycznym pociągu. Troszkę rozczarowało mnie zakończenie, gdyż było takie typowo Maas’owe jeśli chodzi o związki – jak dla mnie zbyt słodkie, ale to kwestia gustu.
Historii z cała pewnością nie można zarzucić, że jest nudna. W szczególności druga połowa książki jest nader intrygująca. Poznajemy kilka informacji, które okażą się kluczowe w ostatniej części historii. Muszę powiedzieć, że przy jednej informacji, to zbierałam szczękę niemalże z podłogi. Co jak co, ale Sarah J. Maas potrafi zaskoczyć. Moją ulubioną historią i fragmentem jest z całą pewnością ten o książętach Valgów i ich świecie.
„Nigdy tego nie zapomnę (…) Bez względu na to, co się stanie z całym światem (…) Bez względu na to, ile oceanów, gór czy lasów stanie na drodze.”
Jeśli zastanawiacie się czy konieczne jest przeczytanie tej książki, żeby nie mieć luk w historii i ogarniać co się dzieje, to odpowiedź brzmi – owszem musicie. Choć, jeśli mam być szczera wystarczy wam ostatnia 1/4 książki, gdyż dopiero wtedy poznajemy odpowiedzi na nurtujące pytania. Jednakże, myślę, że byłoby to krzywdzące, gdybyście tak obeszli się z Wieżą świtu. Poznawanie kraju Antici, jej kultury, obyczajów jest niezwykle fascynujące. Mnie przede wszystkim podobały się rozdziały, których akcja działa się wśród plemienia księcia Sartaqa. Kocham góry, więc były to moje klimaty, a latające, charakterne „ptaszki” tylko uatrakcyjniały historię.
Uważam jednak, że Maas przegadała tę książkę. Gdyby tak wyrzucić z 300 stron (a może nawet więcej), powieść moim zdaniem sporo by zyskała. Obecnie akcja rozwija się bardzo powoli. Myślę, że można określić ją mianem „statycznej”. Ostatnie 200 stron to tak naprawdę kawał świetnej historii, w której mamy sporo zwrotów akcji, opowieść bardzo przyspiesza i staje się niezwykle emocjonująca.
„Ścieżki wciąż się zmieniają. Wiesz to równie dobrze jak ja.”
Nie wiem, co sądzić o okładce książki. Wkurza mnie, że nie pasuje do poprzednich 5 części (za to całkiem nieźle wygląda z Zabójczynią), jednak nie mogę powiedzieć, że jest zła. Wręcz przeciwnie, naprawdę mi się podoba. Świetnie pasuje do treści powieści i sama w sobie jest bardzo ciekawa. Genialne połączenie kolorów, które przyciąga wzrok.
Wieża świtu jest ciekawą pozycją. Moim zdaniem nie jest jednak tak dobra jak jej poprzedniczki, jednakże weźcie poprawkę na to, że głównym bohaterem jest Chaol, a Nesryn również nie należy do moich ulubionych postaci, więc na starcie już trochę traci. Myślałam jednak, że będę się męczyć czytając o wiecznie katującym się byłym kapitanie, jednak tak nie było. Bardzo dobrze wspominam czas, który przy niej spędziłam. Ciekawi nowi bohaterowie oraz zachwycająca kraina Antici. Świetne były również wątki polityczne. Kaganat, to coś zupełnie nowego i intrygującego zarazem. Kraj ten jest przeciwieństwem znanego nam Adarlanu. Tam rządzą brutalne prawa, a książęta wybijają się nawzajem byle tylko zdobyć władzę. Instytucja Torre Cesme również została bardzo ciekawie opisana i przedstawiona. Brawo dla Maas za tak świetne dopracowanie nowego świata. Uwielbiam Anticę i z wielką przyjemnością wróciłabym tam ponownie.
Za książkę i prezent bardzo dziękuję Wydawnictwu Uroboros <3
Ja dopiero przy 1 tomie jestem, teraz muszę zakupić nastepne.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Zgadzam się z tym, że książka nieco przegadana. Pierwsza połowa była zbędna - znaczy jasne, to wprowadzenie, być musi. Jednak sądzę, że dało się je skrócić.
OdpowiedzUsuń