Strony

czwartek, 27 lipca 2017

"Losy Tearlingu" - Erika Johansen


„(…) nie pozwól, by twoja przeszłość decydowała o twojej przyszłości.”


W niespełna rok Kelsea Glynn z niedoświadczonej nastolatki zmieniła się w potężną władczynię. Jako królowa Tearlingu zyskała uznanie, a dzięki uporowi, wizjonerstwu i zdolnościom przywódczym dokonała ważnych zmian w królestwie. Za cel obrała wyeliminowanie korupcji i przywrócenie rządów sprawiedliwości, przez co przysporzyła sobie wielu wrogów – jest wśród nich niegodziwa Szkarłatna Królowa, jej najbardziej zaciekła rywalka, która wprowadziła swoją armię do Tearlingu.
Kelsea postanowiła uchronić swój lud przed niszczycielskim najazdem i zrobiła coś niebywałego – oddała w ręce wroga i siebie, i swoje magiczne szafiry, a na regenta Tearlingu powołała Buławę, zaufanego przywódcę Straży Królowej. Ale Buława nie spocznie, dopóki wraz ze swoimi ludźmi nie uwolni władczyni, która została uwięziona w Mortmesne. Teraz, gdy rozpoczyna się pełna napięcia ostateczna rozgrywka, w końcu poznamy losy królowej Kelsea oraz całego Tearlingu. 

„Jesteś wyjątkowy. Każdy jest wyjątkowy. Ale nie jesteś lepszy. Wszyscy są wartościowi.” 

Losy Tearlingu to zakończenie lubianej na całym świecie trylogii Królowa Tearlingu pióra Eriki Johansen. W sumie mogłabym napisać tak: było fajnie, fajnie i bardzo nie fajnie. Podzielcie to na wstęp, rozwinięcie i zakończenie i będziecie wiedzieć wszystko haha. 

Nie, nie będę taka zła i dam Wam trochę więcej szczegółów na temat zwieńczenia trylogii. Na usta ciśnie mi się pytanie DLACZEGO?! Autorko, jak mogłaś to zrobić, jak mogłaś zniszczyć całą historię… 

Dobra, może i trochę dramatyzuję, ale naprawdę mam wielkie zastrzeżenia odnośnie Losów Tearlingu

„Gdy ludzie myślą o utopii błędnie zakładają, że wszystko ułoży się idealnie. Może z definicji ma być idealnie, ale jesteśmy tylko ludźmi i nawet do utopijnej rzeczywistości wkraczamy ze swoimi cierpieniami, błędami, zazdrością i żalem. Nawet w obliczu nadziei na życie w raju nie jesteśmy w stanie wyrzec się swoich przywar, dlatego tworzenie nowej społeczności bez wzięcia pod uwagę ludzkiej natury jest równoznaczne ze skazaniem tej społeczności na niepowodzenie.” 

Zacznijmy od fabuły. Więc tak: w tej części poznajemy historię Katie (mam tu na myśli oczywiście
przeszłość). Przyznam, że o wiele bardziej podobała mi się od historii Lily. Nie była może tak dramatyczna, przepełniona lękiem i wieczną niepewnością, ale za to o wiele bardziej interesująca. Fajnie było poznać świat po przeprawie, problemy, które pojawiły się wśród tamtej społeczności oraz postaci z przeszłości, ale… (Oczywiście, że mam jakeś ale, przecież w końcu nie byłabym sobą :D) Nie akceptuję zaślepienia, niewyraźnych niczym w reklamach Rutinoscorbinu postaci oraz niewyjaśnionych albo co gorsza urwanych w połowie wątków czy paradoksalnych wyborów bohaterów, które są tak nielogiczne, że aż brak mi słów. Mogę wiele zrozumieć, ale zostawić czytelnika bez odpowiedzi, wiedząc, że nie będzie się dalej kontynuowało opowieści – tego nie wybaczam! 

„Piekło? Piekło to bajeczka dla naiwnych, bo jakaż kara może być gorsza niż ta, którą sami sobie wymierzamy? Tak zawzięcie spalamy się za życia, że nic z nas nie zostaje.” 

To teraz weźmy pod lupę bohaterów. Mam wrażenie, że tylko stary dobry Buława trzyma poziom z poprzednich książek. Gdzie się podziała sukowata Szkarłatna Królowa – czarny charakter z przeszłością?! (Jasne, podejrzewałam, że miała problemy w dzieciństwie, przecież wszystko, co ma tam miejsce ciągnie się za człowiekiem przez całe życie, ale wizerunek, który w tej części zaserwowała nam Erika Johansen jest kolejną rzeczą, z którą się nie pogodzę! Ja się pytam, gdzie się podziała osobowość zimnej suki, nieugięty charakter i to „coś”, co zawsze ją otaczało…) Milutkim, łagodnym kotkom mówię nie! Gdzie się podział tajemniczy Duch?! (Dobra, poznaliśmy jego przeszłość, ale ja się po raz kolejny pytam, co się stało z tym twardym, zimnym ciachem, które tak uwielbiałam?! Nie dość, że było tak mało scen z nim, to kiedy już były, to jego postać stała się tak nijaka, że aż brakuje mi mocnego porównania…) Już nawet nie skomentuję tego, co zrobiła z Penem… Kelsea w sumie nie zmieniła się mocno. Chwilami brakowało mi jej hardości i twardości charakteru, jednak w ogólnym rozrachunku wyszła na plus. 


„Przeczucie to twój najlepszy doradca... Możesz posiąść całą wiedzę tego świata, ale i tak najlepiej ufać intuicji.” 


W tym cytacie chyba jest ziarno prawdy, ponieważ czułam, że to się nie może dobrze skończyć… Nie powiem Wam jak się skończyło. Zdradzę tylko, że bardzo hejtuję i nie rozumiem zakończenia, które wykreowała autorka. (Nie lubię jeszcze bardziej przez to, że nie lubię nie rozumieć…) 


„W cieniu krzyża tak łatwo było ukryć brutalność.” 


Gdyby przymknąć oko na powyższe minusy, to muszę przyznać, że historia jest naprawdę ciekawa. Przygody zaskakują, podnoszą czytelnikowi ciśnienie i potrafią przyprawić o ciarki. „Losy Tearlingu” są całkiem sprawnie skonstruowaną przygodówką, której nie brakuje tajemnic, pościgów czy zaskakujących zwrotów akcji. 

Styl autorki Ci którzy czytali znają, a tym, którzy nie mieli jeszcze okazji poznać mogę powiedzieć jedno - nie zawiedziecie się. Lekki, bez zbędnych dłużyzn, przyjemny dla odbioru. Osobiście bardzo go lubię. 

„Moja matka mawiała, że to, co mamy, ma się nijak do tego, czego chcemy. Po prostu tak się wszystko potoczyło.” 

Muszę wytknąć jeszcze jedną rzecz. Jest nią – uwaga, uwaga – OKŁADKA! Uwielbiałam okładki poprzednich tomów, były cudowne, magiczne, przypominały mi woluminy z dawnych czasów, oprawione w skórę, mające klimat… Ta natomiast…. Bardzo fajnie wygalające srebrne napisy i ozdobniki do kompletu z tandetną koroną! Dlaczego… Dlaczego… Dlaczego… Jasne, ja rozumiem, że jest to nawiązanie do treści książki, ale naprawdę mogliście znaleźć coś ładniejszego i zdecydowanie bardziej klimatycznego! Wkurzam się jak na nią patrzę. (Akceptuję całym sercem grzbiet, bo jest cudowny.) Dla sprawiedliwości dodam, że są miłe dla oka ozdobniki pod tytułami rozdziałów oraz strony zwiastujące kolejne księgi. 

„Nienawiść jest wygodna i przychodzi z łatwością. To miłość wymaga wysiłku, miłość, za którą każdy z nas musi zapłacić. Miłość ma swoją cenę i właśnie w tym leży jej wartość.” 

Podsumowując – ten tom jest tak zwaną szarością. Nie jest ani dobry, ani zły. Ma w sobie wiele naprawdę ciekawych pomysłów, ale zawiera również sporo skopanych wątków. Mnie osobiście nie podoba się zakończenie całej historii, co prawdopodobnie rzutuje również na cały odbiór książki. (Naprawdę zostawiło mnie z pytaniem WTF oraz chaosem i smutkiem wewnętrznym.) Sprawę na pewno ratuje historia przekazana jako całość. Bez wgłębiania się w szczegóły, to naprawdę niezła książka zawierająca sporo zwrotów akcji, liczne tajemnice, oraz ciekawe połączenie wątków przeszłość – teraźniejszość – przyszłość. 

Cała trylogii na pewno jest godna polecenia. Zawiera w sobie ciekawą opowieść z intrygującymi bohaterami. Niesie ze sobą również fajny przekaz. Można zagłębić się w ludzkie osobowości i poznać „różne strony medalu”. Szkoda, że to już koniec… 



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.